Ghost Rider |
Wysłany: Śro 23:26, 06 Gru 2006 Temat postu: Ghostie bierze sie za powazne pisanie! |
|
„Inny Świat”
Wszechświat jest wielki. Ludzki umysł nigdy nie zdoła pojąc, jak wielki jest kosmos i jak małym prawdopodobieństwem jest powstanie w nim życia. Dlatego też ludzie, na złość całej naturze zawsze próbowali znaleźć w ogromie pustej przestrzeni jakąś iskrę życia.
Misja specjalna, której celem było odnalezienie miejsca, w którym można byłoby założyć pierwszą pozaziemską kolonię, musiała skończyć się niepowodzeniem. Szansa odnalezienia planety, na której gatunek ludzki mógłby się osiedlić, była w przybliżeniu równa jednej do miliarda.
Ziemianie jednak dawno już nauczyli się, że szansa jedna do miliarda sprawdza się w dziewięciu na dziesięć przypadków.
Ian Jackson siedział na pryczy i patrzył się na rury biegnące po ścianie. Zaczynał już nienawidzić miejsca, gdzie mieszkał już od półtora roku. Zaczynał też podejrzewać, że nienawidził go wcześniej, ale dopiero teraz otwarcie przyznał się przed sobą do tego.
Jego rozmyślania przerwał dochodzący z górnego łóżka głos.
- Co, Neo, wziąłeś nie tą pigułkę, co powinieneś? – drwiący ton należał do Quin Wa Junga, drugiego z siedmioosobowej załogi promu kosmicznego „Independence”. Chińczyk leżał na łóżku i czytał gazetę sprzed prawie dwóch lat.
- A ty uważasz, że dobrze zrobiliśmy? Mnie ta sprawa wykańcza. Jeszcze pół roku a wsadzę głowę pod akcelerator. – Jackson wstał i podszedł do wiszącego na ścianie lustra. Nie spodobało mu się to, co tam zobaczył: wychudłego Amerykanina po trzydziestce, z zapadłymi policzkami i przekrwionymi oczami.
- Idę się przejść – powiedział.
- Tylko się nie zgub. – Quin nawet nie podniósł oczu z gazety. Czytał ją już z setny raz.
Independence nie był małym statkiem – miał około siedmiuset metrów powierzchni użytkowej. Niestety, pojęcie „powierzchnia użytkowa” obejmowało też takie miejsca jak spiżarnia, pralnia i pomieszczenia nawigacyjne. Sprawiało to, że siedmiu ludzi praktycznie mieszkało na sobie.
Jackson wszedł do kuchni. Siedziały tam dwie astronautki – Miyako Ikura oraz Kajol Kapoor. Zgodnie z wytyczonym dyżurem przygotowywały posiłek – a właściwie dekompresowały przygotowane wcześnie pastylki.
- Rzygać mi się chce na widok tego żarcia – powiedział Jackson zamiast wstępu.
Hinduska popatrzyła na niego ze współczuciem.
- Ja też tęsknie za normalnym jedzeniem.
Jackson uśmiechnął się pod nosem. Nie jedzenie było największym problemem, chociaż żadne pigułki nie napełnią żołądka. Najgorsza była sztuczna grawitacja: powodowała ciągłe zakwasy i bóle stawów.
Jackson postanowił, że nie zostanie w kuchni ani chwili dłużej. Chciał odizolować się od wszystkiego, co przypominało mu, gdzie się znajduje, a właściwie, gdzie się nie znajduje. Poszedł do panelu sterowniczego, znajdującego się na przedzie statku. Lubił patrzeć się na pracujące komputery, skomplikowane wykresy i ciągłe brzęczenie Małego Zderzacza Nukleonów.
Panel sterowniczy był zdecydowanie jego ulubionym miejscem. Zero stresu, zero czegokolwiek, tylko on i mały monitor, wskazujący, że w promieniu parseka sześciennego nie ma niczego, oprócz chmury wodoru.
Usiadł na fotelu, odchylił się do tyłu i postanowił uciąć sobie drzemkę.
Plany pokrzyżowało mu głośne zawodzenie głównego komputera. Spojrzał na radar. Widoczne były na nim nowe obiekty: pięć małych kropek i ogromna sfera.
Pomyłka, pomyślał. Przecież tutaj nie było żadnego układu gwiezdnego. Nie może go być.
Spojrzał jeszcze raz na ekran. Słońce i planety nadal tam były.
Nagle drzwi do panelu otworzyły się i wpadła tam cała załoga: Quin, Miyako i Kajol, a także Polak, Paweł Głowacki, Hiszpanka, Sophie Brivesca i Suncusenca – murzyn z plemienia Suahili. Wszyscy patrzyli nie na ekran radaru, lecz na pulsujący obok niego monitor.
Przedstawiał on skład procentowy powietrza drugiej co do oddalenia planety nowo odkrytego układu. Był niepokojąco podobny do składu atmosfery ziemskiej.
- Iie , to niemożliwe – stwierdziła Miyako, badając wykazy gęstości planety, jej temperatury i poziomu promieniowania.
- Niby czemu? – zapytał się Paweł, najmłodszy, bo zaledwie dwudziestosiedmioletni uczestnik misji Independence.
Nikt nie odpowiedział.
- Więc, chyba lądujemy? – Jackson pierwszy odzyskał głos.
- Lądujemy.
- Ale wiesz, co jest najlepsze? – spytała się Jacksona Kajol, kiedy ułożyli się na trawie i zaczęli sprawdzać, czy rosnące na drzewach owoce nadają się do zjedzenia.
- To, że niedługo po naszym sygnale przybędą tu inni?
- To też. Ale najlepsze jest to, ze jeszcze wielu wyruszy na poszukiwanie innych światów, lecz wszyscy będą pamiętać, że my byliśmy tymi, którym jako pierwszym się to udało.
Koniec
To moja praca konkursowa... prosze szanowne jury o ocene... |
|